Ale zanim to nastąpi, parę słów wprowadzenia....
Z dalekich Indii, pokonując wiele kilometrów, przybył do mnie labradoryt. Drżącą ręką otwierałam przesyłkę, pełna obaw o to, co ukaże się moim oczom. Którego uczucia doświadczę? Rozczarowania czy euforii? Moje obawy okazały się bezpodstawne, bowiem moim oczom ukazał się najwyższej klasy kamień o pięknym złoto- turkusowo- granatowym ogniu. Z dumą i najwyższą czcią na jaką mnie było stać, odłożyłam kamień do pudełeczka, bo przecież musiałam się nim nacieszyć. To moje "nacieszanie się " trochę trwało. Leżał sobie więc labradoryt i cierpliwie czekał, uśmiechając się do mnie za każdym razem, kiedy otwierałam moją skrzynię skarbów. Aż przyszedł dzień, kiedy wiedziałam, że już czas, już pora, by kamień ujrzał światło dzienne, oczarowując wszech, wobec i każdego z osobna, zamkniętą w jego wnętrzu zorzą polarną.
Nadarzyła się też szczególna okazja. A mianowicie ślub i wesele chrześnicy mojego męża. Wszystko było przygotowane, kreacje ślubne wybrane, biżuteria oczywiście dopasowana.... I nagle, tydzień przed uroczystością, zdecydowałam, że nie pójdę w żółtej sukience, choć uwielbiam ją nad wszystkie inne, tylko w niebieskiej, pastelowej. No, ale przecież nie mam do niej odpowiedniego naszyjnika! Nie mam, ale będę miała. Przecież muszę mieć. Pomysł natychmiast zrodził się w mojej głowie. Z zapałem wzięłam się do haftowania i okazało się, że w sklepie nie ma w pasującym kolorze shibori :-(.Jak to tak? Katastrofa, kataklizm i wszystkie inne nieszczęścia do kupy razem wzięte. Na szczęście moje i labradorytu, Sylwia , w dobroci swego serca, podzieliła się ze mną kawałkiem swojego shibori, ocalając mój kamyczek od zapomnienia. Chciałabym w tym miejscu, podziękować ci Sylwuś z całego serca, bo gdyby nie ty, to pewnie ten naszyjnik by nie powstał, a z pewnością, nie w takiej formie :-). Pełna już szczęścia, ochoczo wzięłam się do pracy. Szyłam i prułam, prułam i szyłam. A czas gonił. W dniu ślubu, o godzinie 14- stej mój naszyjnik był skończony. O 14.15 w pełni wyszykowani wyszliśmy z domu. Powiecie pewnie, że jestem nieźle szurnięta. Hehe, Zapewne będziecie miały rację :D . No, ale czego się nie robi.....?
Materiały : Labradoryt 35mm x 25mm, sodalit 10mm, 4 mm kulki hematytu w kolorze starego złota, wstążka shibori ( shibori silk ribbon ), koraliki TOHO 11/0 w kolorze : matte- color gun metal, metallic frosted galvanized blue slate, metallic silver frosted antique silver, TOHO 15/0 w kolorze : permanent finish matte galvanized aluminium, TOHO Treasure w kolorze: matte- color gun metal, koraliki Miyuki Delica w kolorze: DB0087 Inside Dyed Root Beer Amber AB, 3 mm Fire Polish w kolorze: luster gold/topaz turquoise, 3mm Round beads ( kulki ) w kolorze: luster marble green, taśma cyrkoniowa granatowa 2,5mm, supersuede w kolorze popielatym do podszycia tyłu, metalowe elementy wykończeniowe.
Mam nadzieję, że udało mi się przynajmniej częściowo zrekompensować wam to trzymanie w niepewności i nieco wynagrodzić oczekiwanie. Dla mnie jest to wyjątkowa praca, bo pierwsza tak duża i chyba tak ambitna. Do tego projekt jest autorski, od pierwszego do ostatniego koralika, zaprojektowany przeze mnie. Naszyjnik wymagał mnóstwa pracy i cierpliwości, nie mówiąc już o materiałach, ale muszę powiedzieć, choć może mało to skromne z mojej strony, że jestem z niego dumna :-)
Skoro rozpiera mnie duma ;-), to postanowiłam zgłosić naszyjnik na konkurs organizowany przez Korallo.pl. Wszystkie zgłoszone na ten konkurs prace możecie oglądać na fanpage'u Korallo. Klikając "lubię to" możecie oddać swój głos na konkretną pracę, lub wyrazić opinię w komentarzu pod zdjęciem.
Mam nadzieję, że nikt nie będzie miał problemu ze zlokalizowaniem mojego naszyjnika, ale dla ułatwienia wklejam tu zdjęcie, które po kliknięciu w nie, przeniesie bezpośrednio we właściwe miejsce. Za wszystkie głosy ogromnie dziękuję :-)
Ściskam was mocno i dziękuję za to, że po prostu jesteście ze mną J